Tbilisuri - gruzińskie niebo w Krakowie | Gdzie zjeść w Krakowie?


Był rok zdecydowanie poniżej 2009 kiedy to pierwszy raz dane mi było spróbować kuchni gruzińskiej. Jako, że będąc dzieciakiem zazwyczaj w knajpach zamawiałam pierogi ruskie bez zielonej posypki (pietruszka fuj) to inne pierogi, czyli chinkali były miłą odmianą. Gdyby tylko wtedy ktoś powiedział mi jak je prawidłowo jeść… Była to jedna z wielu knajp kuchni gruzińskiej w centrum Krakowa. Jak później się okazało była to zwykła sieciówka, która dodatkowo z roku na rok obniżała swoje loty, a ja zaglądałam tam jedynie z powodu na sentyment. Ostatnie roladki z bakłażana tam zjedzone przyprawiają mnie o dreszcze, dlatego z ogromnym wahaniem wybierałam je tutaj.
Jednak w zeszły piątek miałam okazję spróbować właściwej kuchni gruzińskiej, która nie tylko bardzo smakowała, ale przede wszystkim pozostawiła ochotę na więcej. Na kolejne roladki z bakłażana, na cudowne przystawki i dania główne. Ale po kolei!


Tbilisuri to już krakowska legenda. Właściciel znany był już na naszym kulinarnym podwórku od pierwszych chwil zaparkowania w Krakowie swojego foodtrucka. O Zviadzie i jego kuchni krążyły legendy, w pewnym momencie wszyscy polecali jego odwiedziny. Później gruchnęła informacja, że Zviad otwiera restaurację i musiało minąć sporo czasu, aż i ja odwiedziłam to miejsce. Teraz żałuję, że stało się to tak późno. Tbilisuri chowa się między zapiekankowym rajem Placu Nowego, a ruchliwą ulicą Krakowską.

Od samego wejścia przywita Was przemiła obsługa. Dziewczyny, które nas obsługiwały były niezwykle kompetentne i kulturalne. Chyba nic tak bardzo nie denerwuje mnie jak to kiedy kelnerki co kilka minut podchodzą pytając czy wszystko smakuje. Tutaj pytania padały podczas zbierania talerzy. Ze strony kelnerek można także liczyć na profesjonalną poradę kiedy wahamy się między wyborem - co jest prawdopodobnie nieuniknione. Co więcej, przy stoliku obok padło pytanie do innych gości czy potrzebują porady jak je się chinkali - tutaj ogromny plus!

Wejście do restauracji

Po zamówieniu praktycznie całego działu przystawek i dania głównego była chwila by rozejrzeć się po wnętrzu. Jest prosto, ale bardzo przyjemnie. Mogłoby być nieco bardziej intymnie. My trafiliśmy do sali, gdzie obok spotkanie miała większa grupa przez co było zdecydowanie za głośno i czułam się trochę jakbym była na tej imprezie razem z nimi.

Przystawki
To jest ten punkt dzięki, któremu z chęcią wróciłabym tylko na nie. Zamówiliśmy blinciki tbilisuri (11 zł.) czyli smażone na chrupiąco naleśniki z mięsnym farszem i sosem śmietanowym ze świeżym koperkiem. Chyba nie muszę Wam mówić jak dobrze w środku zimy smakuje koperek! Same naleśniki były bardzo smaczne, dobrze i dobrze doprawione. Jednak zdecydowanie postawiłabym na przystawki warzywne. Badridżani (11 zł.) to cudownie miękki i słodki bakłażan z pastą z orzechów włoskich, która była delikatnie słona. Idealna kompozycja z posypanymi pestkami granatu i świeżą kolendrą. Otrzymujemy też zgrabne kuleczki - dwie ze szpinakiem i pastą orzechową oraz dwie z pora i pasty orzechowej, czyli pchalis asorti (11 zł.). Tak prosta rzecz, a tak smaczna, że mogłabym jeść je codziennie. Wszystko to w przybraniu świeżej kolendy i pestek granatu. Nie należy ich pomijać i traktować tylko jako ozdoby. Kolejna przystawka soko (13 zł.) to cała miska keci małych pieczarek zapieczona z serem typu imertyńskiego. Ser jest dość słony co świetnie współgra z soczystymi pieczarkami. Lawaszem, którego dostajemy do każdej przystawki, wybieramy całą zawartość glinianej miseczki. Po tym kolacja mogłaby być już właściwie skończona, ale…

Przystawki

Danie główne
Byliśmy pełni, totalnie. Czekały na nas jeszcze dania główne. Wybraliśmy te, które pojawiają się w restauracji w zależności od dnia. Czyli ostri oraz baranina szefa. Ostri (34 zł.) podany był w glinianym naczyniu, a na górze zapieczona była chmurka pysznego chleba. Pod nią krył się prosty, jednak aromatyczny gulasz wołowy, z ostrą papryką i pomidorami. Porcja wygląda niepozornie, jednak nie dajcie się zwieść! Całość to miękkie mięso w idealnie przyprawionym ostrym sosem w którym macza się chlebek. Zdecydowanie warto, danie dostępne jest od wtorku do piątku. Baranina szefa (36 zł.) dostępna jest tylko w dwa dni - czwartek i piątek. Podobnie jak ostri, była zapieczona pod chlebkiem, a duszona była w winie i z dodatkiem warzyw. Chociaż nie ma tego w menu dodany został ser. I chociaż nie jestem zwolenniczką smaku baraniny ta smakowała mi bardzo, dzięki idealnemu przyprawieniu i miękkości mięsa.

Ostri i baranina szefa

Po dłuższej przerwie zamówiliśmy jedną porcję deseru. Medok (11 zł.) to warstwowe ciasto orzechowo-miodowe. Było dość twarde  i z mocno wyczuwalnym smakiem sody.

Medok i oranżada estragonowa

Tbilisuri to miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić poszukując świetnej kuchni. Odnajdą się tutaj zarówno wegetarianie - te roladki z bakłażana będą mi się śniły po nocy! - jak i wielbiciele mięsa - nie ma oszukiwania na porcjach czy gorszych kawałków mięsa. Chętnie wrócę raz jeszcze chociażby na przystawki i lampkę wina domu.

Plusy: proste, zwięzłe menu, jakość, obsługa, ceny
Minusy: małe pomieszczenie, brak intymności
Adres: Beera Meiselsa 5, 33-332 Kraków
Facebook: https://www.facebook.com/Tbilisuri/

Rada: będąc w Tbilisuri koniecznie spróbujcie gruzińskiej lemoniady estragonowej - nie jest to najzdrowszy napój jednak jego smak jest niezwykle ciekawy!

Rada: jeśli chcecie mieć pewność, że zjecie tu obiad lub kolację, koniecznie zarezerwujcie wcześniej stolik.

Może spodobają Ci się inne wpisy?

0 komentarze