Jednodniówki - Budapeszt

Budapeszt – stolica Węgier, licząca ponad 1,7 miliona mieszkańców oraz mająca powierzchnię 525,16 km2 (źródło: Wikipedia.pl). A co gdybym powiedziała Ci że można zwiedzić to miasto w niespełna dzień?



Od roku, z ogromną sympatią spoglądamy w stronę, właśnie Budapesztu. Jak wiecie z innego postu na blogu (http://kolanomuchy.blogspot.com/2015/10/budapeszt-w-3-dni.html) całkowicie zakochaliśmy się w tym mieście. Od czasu tej wycieczki byliśmy w Budapeszcie jeszcze dwa razy, właśnie na jednodniówki! Poniżej znajdziecie opis tego co i w jakiej kolejności warto zwiedzić to piękne miasto jeśli macie na ten cel jedynie dzień. Aby było Wam łatwiej zlokalizować opisane miejsca stworzyłam mapkę z oznaczeniami, która mam nadzieje będzie przydatna. Czas start!



W Budapeszcie startujemy o godzinie 6 rano, co uzależnione jest od rozkładu autobusu, gdyż właśnie nim podróżujemy co ma ogromny plus – sen. Nawet jeśli w pierwszą stronę nie zwracacie na to uwagi, to podczas drogi powrotnej z pewnością docenicie to że po prostu możecie przespać całą podróż i nieco odpocząć.
Pierwszym ważnym punktem jest Wzgórze Gellerta. To z niego rozciąga się najpiękniejszy z widoków na cały Budapeszt – zarówno stronę Budy ze Wzgórzem Zamkowym oraz częścią mieszkalną jak i na gęsto zabudowaną stronę Pesztu z majestatycznym Parlamentem i kopułami licznych kościołów a także wzgórzami i tym co najbardziej przyciągające czyli Dunajem i mostami w pełnej okazałości.  To widoki z gatunku tych, które nigdy się nie znudzą.
Zważając na to że zaczynając podejście pod Wzgórze Gellerta jest około godziny 7 rano, teren wzgórza jest niemal całkowicie pusty – nie licząc lokalnych biegaczy. To idealne miejsce na zjedzenie pierwszego na Węgrzech śniadania z widokami wartymi milion euro – na zielony Most Wolności, Dunaj oraz hotel i termy Gellerta (mówimy o wejściu od strony właśnie mostu oraz hotelu, nieco na uboczu, która jest mniej uczęszczana niż główny szlak prowadzący spod wodospadu pod wzgórzem). Po wdrapaniu się na sam szczyt czyli na Cytadelę mamy dosłownie chwilkę na odsapnięcie, otarcie potu z czoła, zrobienie pamiątkowych zdjęć, gdyż minuty po godzinie 8 rano na wzgórze zjeżdżają się autokary pełne turystów, otwierają się również budki z pamiątkami,  wtedy nie ma mowy o spokojnym kontemplowaniu widoków…

Widok na Peszt ze Wzgórza Gellerta

Wzgórze opuszczamy kierując się na biały most Elżbiety prześwitujący między drzewami, które oddzielają spokój i ciszę lasu od zgiełku wielkiego miasta. Tam też znajdziemy ogromną statuę Gellerta, od którego pochodzi nazwa Wzgórza (według legendy to właśnie na tym wzgórzu mieszkali poganie, biskup Gellert wybrał się tam z misją nawrócenia mieszkańców, spotkał się jednak z chłodnym przywitaniem, gdyż został stoczony w beczce wprost w otchłań Dunaju). Podziwiać możemy ją jednak… od tyłu. Patrząc w dół zobaczymy utworzony sztuczny wodospad jakoby bijący spod stóp biskupa Gellerta.  Co ciekawe, gdy byliśmy tam poza szczytem sezonu turystycznego wodospad nie działał. Następnym punktem wycieczki jest główna hala targowa. By do niej dotrzeć przechodzimy przez mój ulubiony Zielony Most Wolności. W Hali zaopatrujemy się oczywiście w węgierskie kiełbasy, których ceny zaczynają się już od 990 forintów za kilogram! Warto zwracać uwagę na to czy cena podana jest za sztukę (na przykład kabanosy) czy właśnie za kilogram. Tam również można spróbować tradycyjnych węgierskich dań, jednak ich cena jest znacznie wyższa niż w innych miejscach.

Zielony Most Wolności

Główna Hala Targowa

Zazwyczaj kończąc zakupy i oglądanie stoisk na Hali zaczynamy być nieco głodni (jest po godzinie 12) i świetnie się składa, bo w pobliżu znajduje się ulica Raday, która jest restauracyjnym zagłębiem i warto wybrać lokal dla siebie by odpocząć i posilić się. Po obfitym, jak to na Węgrzech, obiedzie leniwym krokiem kierujemy się do centrum Pesztu i włóczymy się po uliczkach, co krok odkrywając coś nowego i zaskakującego. Możecie też wybrać spacer nabrzeżem Dunaju, wzdłuż zabytkowej linii tramwajowej nr 2 tak zwanej „żółtej strzały”. Ulice warte odwiedzenia to na pewno Kecskeméti – z piękną i bardzo oryginalną fontanną w kształcie książki z przewracającymi się kartkami (filmik znajdziecie na moim Instagramie) oraz Vaci – jedna z najbogatszych i bardzo wystawnych ulic Budapesztu (tu napotkacie głównie wystawy sklepów, tłumy turystów, pamiątki i restauracje oferujące specjalne zestawy dań dla turystów z wątpliwą jakością). Warto jednak zaufać swojej intuicji i dać porwać się chwili wchodząc w różne mniejsze odnogi uliczek rozglądając się za intrygującymi szczegółami architektury, których w Budapeszcie nie brakuje. 
Przecinając Deak Ferenc ter pod którym krzyżują się linie metra i znajduje się tam najwięcej zabieganych ludzi, mijamy bardzo modne miejsce czyli Akvarium Klub (coś na wzór krakowskiego klubu Forum Przestrzenie), które robi wrażenie wieczorem dzięki kolorowym lampeczkom rozwieszonym na linkach. Stąd już o krok do robiącej wrażenie bazyliki św. Stefana. Wejście do niej jest wolne, jednak wystawiona jest skarbonka i można wrzucać do niej datki na utrzymanie kościoła. Następny punkt naszej wycieczki to Narodowa Węgierska Opera, której gmach obchodzimy dookoła podziwiając jej bryłę. Jest możliwe zwiedzanie jej wnętrza co jest droższe niż bilety na występy… Jeśli dobrze traficie, siedząc na ławeczce obok niej możecie usłyszeć próby spektakli.
Tutaj też zazwyczaj robimy przerwę na bułkę z kiełbasą i musztardą podawaną w szarym papierze. Jest to mały sklepik, a właściwie sklep mięsny, w którym można zjeść już przygotowane (ugotowane lub upieczone) wyroby: kiszkę (hurka) i kiełbasę. Podawane są albo w bułce albo z chlebem, z ketchupem lub musztardą. Ceny uzależnione są od wagi całości, przeciętnie kiełbasa w bułce z musztardą kosztuje 380 forintów.  Bardzo ciężko dogadać się po węgiersku ale już po kilku wizytach mamy wprawę. Zagląda tam bardzo mało turystów, a dużo lokalsów jednak to chyba bardziej plus. Sklepik znajduje się na ulicy Hajós i poznacie je po tym że jest czerwone z białym napisem Hus-hentesaru . Naprawdę polecamy!


Po zjedzeniu bułek jeszcze długo ociągamy się by ruszyć dalej, zmęczenie powoli daje się we znaki i jest prawdopodobnie godzina 15. Teraz kierujemy się w stronę Lehel Csarnok gdzie podają najlepsze langosze w Budapeszcie. Po drodze mijamy dworzec Nyugati oraz ooogromne (serio, ogromne) centrum handlowe West End. Lehel Csarnok to nic innego jak hala targowa, jednak bardziej przyjazna i zdecydowanie mniejsza niż Główna Hala Targowa, bardziej lokalna. Oprócz mnóstwa owoców i warzyw znajdziecie tam również tanią knajpkę, w której jednak nie było nam dane zjeść, gdyż będąc tam zawsze wybieramy langosze, węgierskie placki smażone na głębokim tłuszczu z różnymi dodatkami. Najpopularniejszy dodatek to czosnek, śmietana i ser (sajtos-tejfolos). Do wyboru macie dwa miejsca podające langosze: zaraz przy wejściu po prawej stronie oraz drugi głęboko wewnątrz po lewej stronie. Obydwa miejsca karmią wyśmienicie, my jednak wybieramy ten w głębi hali. Możecie również spróbować bardzo dobrych węgierskich ciast, sprzedawanych przed samą halą, w cenie około 130 forintów za sztukę.
W tym miejscu powoli czujemy że zbliżamy się do końca naszej wycieczki, prawdopodobnie jest już godzina 17 a my przeżywamy kryzys zmęczenia. Udajemy się więc pod Parlament. Przepiękny, imponujący budynek z milionem szczegółów do podziwiania. W bardzo gorące dni pod Parlamentem można ochłodzić się kurtyną wodną która wydobywa się spod ziemi i czyni to widok Parlamentu jeszcze bardziej spektakularnym. Po odpoczynku i kolejnym przypływie energii, leniwie spacerujemy nabrzeżem obok zacumowanych statków-restauracji oraz pomniku butów nad Dunajem. Następnie wchodzimy na przepiękny Most Łańcuchowy i docieramy nim, co krok oglądając się na Parlament za naszymi plecami, do Budy pod stopy Wzgórza Zamkowego i kolejki (Siklo) na nie. My jednak wybieramy siłę naszych nóg, nieco już osłabionych i kierujemy się w prawo. Po kilkudziesięciu minutach pięcia się w górę docieramy do wieżyczek zwiastujących że jesteśmy na miejscu czyli przy Baszcie Rybackiej. To zespół przepięknych białych wieżyczek i okienek z widokiem na Peszt. Jest to jedno z bardziej turystycznych miejsc i w tej porze trafimy na nich mnóstwo, każdy próbuje zrobić typowe zdjęcie w jednym z „okienek”, część z nich również czeka na zachód słońca. Wejście na jeden z balkonów jest płatne, jeśli jednak przyjdziecie odpowiednio późno wejdziecie tam za darmo, widok z góry nie różni się praktycznie niczym od widoku z bezpłatnego balkonu. Z tego miejsca możecie jak na dłoni podziwiać wzgórza mieszkalne Budapesztu, wyspę Małgorzaty, Parlament, Bazylikę św. Stefana i oczywiście mosty.  Jeśli jednak odwrócicie się do tyłu zobaczycie strzelisty, biały kościół z niezwykle ciekawą dachówką, to kościół św. Macieja. Wejście do niego jest płatne.
Parlament

Pomnik butów nad Dunajem

Fontanna Macieja

Słońce powoli chyli się ku zachodowi, po stronie Budy zaczyna robić się ciemno a strona Pesztu mieni się na złoto i pomarańczowo, to najlepsza godzina na podziwianie tego widoku. Zawsze robimy tu dosłownie milion zdjęć i nigdy nam się to chyba nie znudzi. Kierujemy się teraz w kierunku Zamku Królewskiego oraz Pałacu Prezydenta Węgier przechodząc przez zabytkowe centrum Budy. Warto obejść zamek dookoła, zatrzymać się na chwilkę przy fontannie Macieja oraz wejść na tarasy widokowe (z widokiem oczywiście na Peszt, ale także na znajdujące się po prawej stronie Wzgórze Gellerta). Tam jednak się nie rozsiadamy i zmierzamy w stronę widzianej z dołu kolejki szynowej (Siklo), zajmujemy wygodne miejsce i czekamy. Czekamy oczywiście na spektakularne rozświetlenie się całej panoramy Budapesztu, niezwykły widok, który ma miejsce około godziny 21. Tu też pojawia się ogromny smutek bo wiemy że czas już wracać, autobus odjedzie za dwie godziny. Chwilę jeszcze podziwiamy Peszt i przez ogrody królewskie kierujemy się nadbrzeżem znów w stronę Wzgórza Gellerta i szeroką ulicą Bartok Bela zmierzamy do dworca z którego odjeżdża nasz autobus. Przychodzimy całkowicie zmęczeni ale i z ogromną satysfakcją że znów spędziliśmy super intensywny dzień pełen wrażeń i nowych odkryć. Całą drogę do Krakowa śpimy kamiennym snem i zazwyczaj budzimy się zaraz przed wjazdem na dworzec. W domu przesypiamy kolejne 12 godzin. Ale warto.


Baszta Rybacka o zachodzie słońca

Kościół św. Macieja

Widok na Most Łańcuchowy oraz Parlament

Na koniec liczbowe podsumowanie dnia :)





Może spodobają Ci się inne wpisy?

0 komentarze