Wilno III | Od kuchni

Przed Wami Wilno z najsmaczniejszej jego strony. W tej podróży postawiliśmy na lokalny street food i przysmaki z których słynie Litwa a są może nieco mniej znane. W każdej knajpce królowały cepeliny i chłodnik litewski, w sklepach kindziuk i dziugas. My tak jak w każdej podróży zdecydowaliśmy się na opcję poznania wielu różnych smaków, których nie ma w Polsce, tak więc zrezygnowaliśmy z piwa, cepelinów (które pod nazwą kartaczy zrobiła dla nas znajoma z Białegostoku i były przepyszne) oraz kindziuka który bez problemu można kupić u nas. Ciężko  było znaleźć kibiny, czyli pieczone pierogi z ciasta pół kruchego, pół drożdżowego wypełnionego farszem z baraniny i ogroomnej ilości cebuli ale o tym niżej. Zapraszam :)



 Tak właśnie wygląda śniadanie jeśli jest się w Wilnie skoro świt i nigdzie ale to nigdzie nie można znaleźć pieczywa. 

Kwas- bo to głównie on kojarzy nam się z Litwą, jest wspaniały. Całkiem inny niż u nas, według mnie delikatniejszy i przedewszystkim nie jest napojem o smaku kwasu chlebowego. 
Pewnie zastanawiacie się czym są te paczuszki wyglądające jak batoniki? Przeczytałam o nich przed wyjazdem do Wilna. Są to surelio/surelis. Coś na wzór serka homogenizowanego, oblanego cieniutką warstwą czekolady. Wybór smaków jest przeeogromny, my najpierw spróbowaliśmy truskawki i wanilii. Mi bardziej posmakowała truskawka. Ceny wachają się od 0,11 w górę. Znajdziecie je w lodówkach obok nabiału. 
Z turystów niewiele osób ma pojęcie o ich istnieniu, jednak "lokalsi" biorą je garściami. I wcale się temu nie dziwimy, są niesamowicie pyszne! 
Ciekawostka: Po naszym powrocie z Wilna pojawiła się w telewizji reklama takich właśnie batoników, produkuje je litewska firma znana z jogurtów Vilvi, szukajcie ich na półkach w polskich sklepach, my równiez polujemy!






 Tak surelio wyglądają w środku, tutaj akurat truskawka. 
Problem w tym jest jedynie taki że są bardzo, ale to bardzo delikatne i przez to nie mogliśmy ich zawieźc naszym bliskim, z pewnościa nie przetrwały by kilkunastogodzinnej podróży bo ledwo przetrwały przeniesienie ich ze sklepu na ławeczke gdzie chcieliśmy je skonsumować...







 Hala targowa w Wilnie to miejsce, które na pewno warto dowiedzić. My byliśmy w takiej porze że wszyscy wystawcy dopiero wykładali swoje towary. W hali znajdziecie wszystko: od butów i kurtek, po owoce warzywa poprzez mięsa, francuskie bagietki oraz litewski chleb.

Ciężko było nam zostawić surelio więc na koniec podróży kupiliśmy jeszcze troche by pochłonąć je na miejscu. Wybór padł na oryginalne surelio z makiem. Było naprawdę bardzo dobre, z jednej strony miękkie, z drugiej chrupiące i w sam raz słodkie. Idealne :) Opakowanie sugerowało nam smak jabłka lub mięty, jednak po wczytaniu się, i nie, nie potrafię litewskiego, odnalazłam polskie napisy :D okazało się że to mak. Bardzo przyjemny smak :)


 I teraz hit naszej podróży czyli kibiny. K. czekał na nie najbardziej, pamiętając je z poprzedniej wizyty w Wilnie. Liczyłam na to że kibiny będzie można kupić dosłownie na każdym rogu tak jak nasze obwarzanki, zawiodłam się gdyż podczas wędrowania po centrum Wilna natknęliśmy się dokładnie na jeden sklepik z nimi, później natrafiliśmy na market w którym można było dostać te z baraniną i na nie właśnie postawiliśmy. Dojście do tego z czym są zajęło nam chwilę, w ruch poszedł tez słownik, ale udało się! Usiedliśmy na najbliższym murku i pochłonęliśmy je w całości, były podgrzewane na miejscu. Niesamowity smak, ogromna ilość cebuli i idealne ciasto. Jeśli ktoś ma sprawdzony przepis na nie to chętnie przyjmę! :)


 W sprzedażdy jest mnóstwo rodzajów kibin: z 
baraniną, z kurczakiem, ze szpinakiem i fetą, z rabarbarem, z warzywami, z wiśniami. Każdy znajdzie coś dla siebie :)
Ceny zaczynają się od 0,86 euro







Coś co nas rozśmieszyło niesamowicie i chociaż wiem że to idiotyczne i bardzo dziecinne śmiać się z innego języka ale batoniki o nazwie Pupa są hitem naszej wycieczki i nawet przywieźliśmy je ze sobą do Polski dla rodziny. 
Sa to batoniki lub cukierki sprzedawane na wagę, o bardzo słodkim, delikatnie truflowym nadzieniu o smaku kawy oblane cienką warstwą czekolady. Mi w smaku przypominają słowackie "kavienky", czyli smak kawy jest ledwie wyczuwalny, warto spróbować :)
I ostatni smakołyk to czeburek. Myśląc że można zjeśc go na zimno podreptaliśmy do przemiłej straszej Pani, która sprzedawała je w budce pod dworcem autobusowym. Okazalo się że Pani mówi łamaną polszczyzną i cierpliwie tłumaczyła nam co z czym jest. Zdecydowaliśmy się na czebureka z mięsem. Pani bez ogródek wrzuciła go do mikrofali w... worku foliowym i zaczęła go odgrzewać. Delikatnie przestraszeni czy worek się nie stopi czekaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Po podgrzaniu Pani wyciągnęła go i zwinęła w rożek, cicho przy tym wspominając że ona nie umie go tak jeść. Dopiero po paru chwilach zrozumieliśmy że faktycznie nie jest to zbyt wygodne, zwłaszcza jeśli tak jak my znów jemy na murku. Ciasto parzyło w ręce, worek przeszkadzał w jedzeniu i tłuszcz skapywał nie tylko do woreczka ale i poza niego. Mimo wszystko warto było. Ciasto podobne jest do kibina, jednak jest bardzo cieniutkie  i smażone a w środku wypełnione jest farszem podobnym do nadzienia kibina. Mi przypominały węgierskie langosze :)

Może spodobają Ci się inne wpisy?

0 komentarze